Jakub Medek: Panie dyrektorze, jak mam pana przedstawić? Pełnym nazwiskiem czy tak jak w komunikatach prokuratury - jako Piotra Z.? Piotr Z., dyrektor regionalnej dyrekcji lasów państwowych w Białymstoku: Zostańmy może przy tym Piotrze Z.
Dlaczego pana aresztowano? - Widocznie wymagała tego procedura.
Nie ma pan o to żalu do prokuratury? - Nie. Skoro musieli... Wie pan, trudno mi o tym mówić, ja ciągle jeszcze jestem w szoku.
Pytam o to aresztowanie, bo sprawa, w której pana zatrzymano, ciągnie się od kilku miesięcy, i w tym czasie Lasy Państwowe cały czas współpracowały ze śledczymi. Pan również. - Na to m.in. zwracał uwagę w czwartek sąd, nie godząc się na osadzenie nas w areszcie. Podkreślał, że nie ma zagrożenia matactwem z naszej strony, i że do tej pory nasza współpraca z prokuraturą była wzorcowa. Zresztą jak ja miałbym mataczyć? Lasy są jak wojsko. Na wszystko są polecenia służbowe, notatki. Na każdą decyzję, nawet najmniejszą, istnieje papier. Te sprawy, w których nas zatrzymano, też są doskonale udokumentowane. Tu nic nie odbywało się na słowo.
Skoro na wszystko są dokumenty, to o co w tym wszystkim chodzi? - Nie mogę panu powiedzieć.
Ktoś pana wrabia? A może nowa władza mści się za pana dobre relacje z jej poprzednikami? - Nie, to nie jest zemsta. Więcej nie powiem. Inni też słuchają naszej rozmowy.
Prokuratura uważa, że naraził pan skarb państwa na stratę ponad 5 mln zł, sprzedając drewno poza aukcjami. Ale na taką sprzedaż miał pan zgodę swoich przełożonych. Na czym więc polegał problem? - To już by trzeba pytać prokuraturę. Ale ja mogę panu opisać całą tę sytuację. Wyniknęła ona z ułomności naszego systemu sprzedaży drewna, jego bezduszności. Nikt nie przewidział, że któryś z naszych stałych odbiorców może przez rok nie kupować drewna. A tak właśnie stało się z firmą Rakom w roku 2006. Wówczas zamiast kupować materiał, skupiła się ona na inwestycjach. Po prostu przygotowywała się do zwiększenia produkcji. I nasz system sprzedaży ją wykreślił. Firma wypadła z kręgu stałych odbiorców.
My chcieliśmy dać jej równe szanse. Jej właściciel od początku 2007 r. dobijał się u wszystkich świętych, by znów znaleźć się wśród odbiorców. I dyrektor generalny zezwolił na sprzedaż w systemie eksperckim, z pominięciem aukcji.
Zdaniem prokuratora, skarb państwa stracił przez to mnóstwo pieniędzy. - To nieporozumienie. Drewno sprzedaliśmy firmie Rakom po takich samych stawkach, jak innym masowym odbiorcom. A co do aukcji - przecież to margines sprzedaży, może 2 proc. naszej rocznej produkcji, która sięga prawie 3 mln metrów sześc. Na aukcję trafiają wyłącznie resztki, końcówki, rzeczy z remanentów.
Skąd różnica w cenie między drewnem na aukcjach a tym sprzedawanym w trybie eksperckim? - W zeszłym roku na naszym portalu aukcyjnym działo się jakieś szaleństwo. Ludzie się przelicytowywali, napędzając ceny tak bardzo, że rosły one nawet dwukrotnie. Zupełnie bez potrzeby. W tym roku sytuacja jest dokładnie odwrotna. Ale powtarzam - aukcje to margines. Jeśli się komuś wydaje, że te 50 tys. metrów, gdyby nie trafiło do firmy Rakom, to trafiłoby na aukcję, to jest w głębokim błędzie. Po prostu zostałoby w lesie, na pniu. I nie zarobilibyśmy nic.